Statystyka

poniedziałek, 8 października 2012

02| To już sierpień

Rozdział II

  Następnego ranka z wielkim guzem na czubku głowy Harry bardzo niewyspany, ale już ubrany w znoszoną koszulkę i podarte spodnie zszedł na śniadanie.
  Śniadanie - jak mawiała Petunia Dursley, - był to najważniejszy posiłek dnia. Tak jak obiad i kolacja, ale o tym przypominała sobie tylko gdy Harry się na nie spóźniał.
  W kuchni chłopiec zastał dosyć zwyczajny dla niego widok; przy niewielkim, prostokątnym stole kuchennym siedział Vernon Dursley, zajadający się grzankami z dżemem, naprzeciw niego siedział pulchny chłopiec o czarnych, małych jak guziki oczach w poplamionym, bardzo drogim ubraniu które dostał na święta. Tak bardzo skupił się na jedzeniu,że nie zauważył, jak krzesło ugina się i ostatnimi resztkami sił utrzymuje jego ciężar. Harry westchnął cicho, po czym zajął miejsce i wziął pierwszą lepszą kanapkę z talerza. Natychmiast jednak tego pożałował, gdyż dżem Petunii był najgorszym porannym posiłkiem jaki można sobie wyobrazić. Z trudem przełknął kęs kanapki i wstrzymując powietrze dokończył ją.
Po chwili wstał, by umyć naczynie, na którym znajdował się obecnie jeden okruszek, ale według Petunii było to niedopuszczalne. Gdy tylko zaczął podwijać rękawy usłyszał niespodziewanie piskliwy głos zza siebie;
-Idź już.
Odwrócił się zdziwiony. Zobaczył niepewnie stojącą ciotkę, której idealnie wyprasowana, normalna sukienka w krzykliwe kwiatki była obecnie gnieciona przez kościste palce kobiety.
-Ale... - spojrzał wymownie na zlew, po czym znów zerknął na nią.
-Ja je umyję! Po prostu ... Idź już!
-Ale gdzie mam iść? - zmarszczył czoło.
-No... Spotkaj się ze swoimi dziwolągami i... znaczy się, wyjdź gdzieś z kolegami!
Niespodziewanie rozległ się dziwny dźwięk; coś między odgłosem krztuszenia się, a prychnięcia. Jak się okazało, był to tylko chichot Dudley'a.
-Oo ne ma koeów... - mamrotał chłopak z pełnymi ustami.
-Słucham, dudziaczku? - Petunia przyglądała mu się z troską.
-Powiedział,że ja nie mam kolegów - Harry wywrócił oczami z zażenowaniem.
-T-To prawda! - wyszeptał krztusząc się ze śmiechu Vernon.
-Tak czy inaczej... - Ciotka zwróciła się z powrotem do Harry'ego, starając się ukryć złośliwy uśmiech. - Idź już sobie!
-Mam prawo tutaj być. - odrzekł buntowniczo krzyżując ręce na piersi.
-Jak ja Cię zaraz...
Jednak nigdy nie dowiedział się, co zaraz miał zrobić mu Vernon, gdyż przerwało mu długie, dzwonienie do drzwi frontowych.
Harry poczuł jak ręce Petunii popychają go ku schodom, i usłyszał jak mówi;
-Teraz, teraz muszę... On nie może wiedzieć... Teraz tutaj...
Gdy doszli do stopni, stwierdziła,  nie udając już spokoju;
-Masz nie wychodzić ze swojego pokoju, jasne?!
-Ale...
-Rób co mówię!
Chcąc nie chcąc , chwilę później za chłopakiem zamknęły się drzwi jego pokoju. Rzucił się zrezygnowany na łóżko, tym razem dokładnie sprawdzając czy trafi w miękkie poduszki, czy w twardy kant...

  Tymczasem wiele kilometrów dalej, starsza kobieta nie mogła dojść do porozumienia ze swoją przybraną córką;
-Natalie! Ile można spać?! Czy mogłabyś w końcu uraczyć nas swoją osobą przy posiłku porannym?!
W odpowiedzi usłyszała ciche, znane jej już zapewnienia dziewczyny:
-przecież już wstaję...
-Mówiłaś to pół godziny temu! Neville już dawno wyszedł z domu!
W tym momencie rudowłosa dziewczyna, o twarzy niesamowicie bladej, a oczach bardzo głębokich - zielonych podniosła głowę.
-Jak to wyszedł? - zapytała już w pełni rozbudzona.
-No... Wyszedł! Z kolegami! - stwierdziła usatysfakcjonowana starsza kobieta, widząc ,że wreszcie udało jej się zainteresować dziewczynę.
-On nie ma kolegów... - Mruknęła mimowolnie Natalie, powoli i niechętnie wstając z wygodnego łóżka.
-Słucham?
-Nic nic... - zapewniła ją, po czym potarła oczy ziewając potężnie.
-Widzę Cię za dziesięć minut w kuchni! - usłyszała starszą kobietę , która zdążyła już dobiec do schodów.
-Nie dadzą się porządnie wyspać, nawet w wakacje. - Powiedziała niezadowolona dziewczyna , po czym zamknęła z trzaskiem drzwi swojego pokoju.
Zaspanym krokiem podeszła do okna i oparła się o parapet. Słońce wyjrzało wesoło zza chmur, przyjemnie dotykając jej twarz swoimi promieniami. Przymknęła oczy i przez moment delektowała się tym uczuciem. Po chwili jednak postanowiła przestać działać na nerwy swojej przybranej "mamie", która powinna być jej babcią. Przynajmniej do śniadania.
Włożyła byle jaką czarną podkoszulkę, na której widniało kilka plam po dżemie, piwie kremowym i czymś, czego pochodzenia nie miała ochoty poznawać. Do tego dobrała jasne jeansy i czarne buty, które bardzo przypominały te mugolskie, wojskowe.. Glany. Tak je chyba nazywano.
Wciąż przecierając oczy, zeszła po schodach, oczywiście zaliczając przy tym kilka bolesnych upadków.
-Cztery. - powiedziała wchodząc do kuchni. Przy stole siedziała już starsza pani.
-Aż cztery?! - kobieta westchnęła pocierając czoło. - jak tak dalej pójdzie, to... Nieważne. A ile razy potknęłaś się wczoraj?
-Hmm... - zaczęła wyliczać na palcach przypominając sobie kolejne upadki - Pan na rowerze, sąsiad od wschodu, sklepikarz Parker...
-Wpadłaś na sklepikarza Parkera?! Przecież on nie żyje! - wrzasnęła przerażona.
-Wy tak uważacie! On po prostu ma urlop - wzruszyła ramionami Natalie, po czym wciąż licząc usiadła przy stole. - A tak w ogóle... To gdzie poszedł Neville?
-Miał bardzo ważne sprawy! - w tym momencie rozległ się głośny hałas, który przypominał wybuch.
-Znowu kazałaś mu ...
-Z szacunkiem! - przestrzegła ją kobieta.
-Tak tak... Znowu kazałaś... Mamo... Mu szukać tego kota sąsiadów?! przecież wiesz,że on uwielbia pozostawiać po sobie śmierdzące...
-Bomby. - dokończyła za nią - Należy od dziecka uczyć dziecka bohaterstwa! Tylko ty w jakiś dziwny sposób uchroniłaś się przed prawidłową nauką!
Drzwi otworzyły się i w progu stanął wysoki chłopak, o czarnych oczach i bardzo gęstej czuprynie, która akuratnie połyskiwała jakąś dziwną, niemalże podejrzaną substancją, którą był cały oblany.
-Znalazłem go... - powiedział załamującym się głosem - oddałem im.
-Świetnie! Teraz zjedz z nami... Ale! Nie! Wpierw umyj się! Gdzież ty się szlajał!?
Neville wywrócił oczami po czym posyłając niepewny uśmiech do Natalie zniknął na schodach. Dziewczyna poczuła ciepłe rumieńce, i szybko spuściła głowę i zajęła się naleśnikami.
-Mam nadzieję,że list przyjdzie jak najszybciej! - powiedziała jakby do siebie kobieta.
-Przecież mamy dopiero... Zaraz... Jaki dzisiaj miesiąc? - Natalie podrapała się po głowie, szukając jakiejś wskazówki za oknem.
-Sierpień! - odrzekła z oburzeniem starsza pani. - Już niedługo powinni przysłać listy! Mam nadzieję,że się dostaniesz!
-Przecież już się dosta...
-Nie wiadomo!
-Co?
-Nic - odpowiedziała.
-Jakie nic? - Natalie zmarszczyła brwi.
-Nic nigdy nie wiadomo! - kobieta roześmiała się głośno, jakby właśnie opowiedziała najlepszy kawał roku.
-Smacznego - mruknęła dziewczyna starając się ukryć niedowierzanie.
Gdyby nikt jej nie powiedział,że została adoptowana, codziennie zastanawiałaby się pewnie, jakim cudem urodziła się w takiej rodzinie. Na pewno byłaby na siebie zła, za wszystkie uczucia do domowników. Te zwyczajne i te wyjątkowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz